Wakacje, czas urlopów, wyjazdów i słodkiego odpoczynku.
Ale niestety od kilku(nastu) lat wakacyjna pogoda w Polsce nie rozpieszcza.
Dlatego też z Łukaszem staramy się szukać ciekawych, niedrogich miejsc, ze stabilną słoneczną pogodą.
W ubiegłym roku i dwa lata temu padło na Czarnogórę. Było rewelacyjnie. Niedługo napiszę parę słów na jej temat i zamieszę kilka fotografii.
Jednak w tym roku chcieliśmy zobaczyć i poznać coś nowego. Kluczem w poszukiwaniach była oczywiście ciepła pogoda, góry, czysta turkusowa woda, niezatłoczone plaże i możliwość nurkowania z rurką – Łukasz zwariował na tym punkcie w Czarnogórze, na skalistym wybrzeżu Adriatyku.
Okazało się, że wszystkie te warunki spełnia Bułgaria. Zatem decyzja zapadła: jedziemy do Bułgarii.
Na początek więc zakup dobrego przewodnika. Godna polecenia jest pozycja Bułgaria. Pejzaż słońcem pisany wydawnictwa Bezdroża. Znakomicie wprowadza w tamtejszą kulturę, nakreśla rys historyczny, pozwalający zrozumieć kraj i jego mieszkańców, prezentuje tamtejszą kuchnię, zawiera wiele praktycznych porad i oczywiście dostarcza masę informacji o atrakcjach turystycznych.
A atrakcji w Bułgarii jest niemało:
* góry – do wyboru: wysokie, niskie, skaliste, porośnięte lasami;
* zabytki: okres przełomu starej i nowej ery to standard; pozostałości po kulturze trackiej, rzymskiej, słowiańskiej, tureckiej;
*wybrzeże – to nie tylko Słoneczny Brzeg i Złote Piaski. To również niewielkie, spokojne, ale jakże urokliwe miasteczka położone głównie w południowej części wybrzeża... z przepięknymi niewielkimi portami. To dziesiątki romantycznych zatoczek, to masywy górskie wchodzące kilkudziesięciometrowymi klifami wprost do morza, przeplatane czystymi, piaszczystymi plażami.
A więc po przygotowaniu trasy i ogólnego planu podróży wsiadamy do samochodu i przez Słowację, Węgry i Rumunię, mkniemy wprost do miasteczka Kotel w środkowo-wschodniej części kraju. Podróż zajmuje nam dwa dni.
Na miejscu jesteśmy późnym popołudniem. Oczywiście jak zwykle nie mamy zorganizowanego noclegu, a ogłoszeń z kwaterami ani jak na lekarstwo. Idziemy więc do najbliższego sklepiku spożywczego i z uśmiechem na twarzy oraz rozmówkami w ręku pytająco mówimy: „Staje???” (po bułgarsku kwatery). Niezwykle sympatyczna pani ekspedientka, upewniwszy się tylko skąd jesteśmy, natychmiast uruchamia pocztę pantoflową: przegląda notatki z numerami telefonów, wertuje książkę telefoniczną, wykonuje parę rozmów i już jesteśmy zainstalowani w bardzo przyjemnej kwaterce o zachodnioeuropejskim standardzie, która znajduje się nad jedną z tamtejszych restauracji.
W Kotel pozostajemy 4 dni.
Miasteczko „leży w niewielkiej kotlince, na górskim zboczu, zewsząd otoczone (…) lesistymi wzniesieniami. Wąskie uliczki biegnące stokami wzgórz i stare domy w zabytkowej dzielnicy Gałata sprawiają, że jest to jedno z ciekawszym miejsc tej części Bułgarii. Koteł słynął i nadal słynie z wyrobu kilimów (…). To górskie osiedle powstało w początkach panowania tureckiego (przełom XIV/XVw.), kiedy to wielu mieszkańców nizinnych wsi i miast szukało schronienia przed nowym najeźdźcą w niedostępnych okolicach. (…) Ponieważ całe miasto zbudowane było z drewna, w które obfitują tutejsze lasy, nierzadko zdarzały się tu pożary. Prawdziwą klęską była pożoga w 1894 r., która strawiła znaczną część Koteł. Ocalała tylko jedna dzielnica, ale daje ona wyobrażenie o wspaniałości osiedla w minionych czasach (R. Sendek, Bułgaria. Pejzaż słońcem pisany, Kraków 2009, s. 299)”. Tak naprawdę, dzielnica ta (ponad 100 zbudowanych z drewna i kamieni domów) to żywy skansen, gdzie wieczorem można pospacerować wijącymi się uliczkami i poczuć niesamowitą atmosferę miejsca.
Miasteczko jest senne. Ma się wrażenie, że czas stanął tu w miejscu. Na ulicach prawie w ogóle nie ma ludzi. Wieczorem Kotel zupełnie zamiera. Bardzo przyjemnie się wtedy spaceruje. Jest już przyjemnie chłodno, na ulicach ciężko spotkać żywego ducha. Miasteczko ożywia się trochę przed południem. Wtedy mieszkańcy (w głównej mierze osoby po 60-tce) wychodzą na śniadanie (ogromna drożdżówa lub banica – cienkie ciasto zwijane w wiele warstw, nadziewane serem na ostro i smażone) oraz kawę lub przedpołudniowy aperitif (oczywiście ;) bezalkoholowy). Przy porannej kawie w maleńkiej kafejce mieliśmy okazję porozmawiać z kilkoma osobami, które z sentymentem wspominały spotkania z Polakami sprzed jakichś 40 laty.
Bardzo ciekawym doświadczeniem był targ w mieście. W poniedziałkowy poranek obudziły mnie dźwięki stukających o siebie metalowych części. Wyjrzałam przez okno…
A dla tych, co dotrwali do tego miejsca:
W następnym poście jedziemy nad morze ;o)
... oj działo się... |
...działo... |
...niemało... |
Pogaduszki z emerytowanym muzykiem przy porannej kawie :o) |
Słynne kotelskie kilimy. |
Rzeczka w parku miejskim
A dla tych, co dotrwali do tego miejsca:
W następnym poście jedziemy nad morze ;o)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz